Słońce - oparało się na dachu,
małego szałasu pasterskiego,
sople lodowe - jakby ze strachu,
płakały łzami - lodu topniejącego.
Ciepło - promieni słonecznych,
śnieg w oczach z daszku topiło,
strumyki wody w sposób bajeczny,
spadały - chlapiąc jakby kropiło.
Siedziałem na żerdzi złamanego płotu,
która kiedyś ogrodzeniem szałasu była,
twarz nie pozbawiona od ciepła potu,
do słońca się ustawiła.
Poczułem dotyk promieni słońca,
twarz - rozkoszą się raczyła,
mógłbym tak siedzieć sobie bez końca,
taka pogoda - mi się marzyła.
Narty - oparte o ścianę szałasu,
blask słońca gdzieś w dal - odbijały,
panowała - idealna na hali cisza,
tylko topniejące sople - płakały.
|